niedziela, 31 marca 2013

Serce Śmierci 5

Wpierw chciałabym podziękować czytelnikom.
Zauważyłam dużą liczbę komentarzy, dzięki którym dzisiaj nabrałam chęci aby zająć się opowiadaniem. Nie jest za dużo ale ważne, że cokolwiek jest :) Nawet nie wiecie, jak swoimi opiniami mnie motywujecie do działania :)
 
 
Od Sharon Dreams piosenka, która strasznie mi się spodobała i na prawdę pasuje mi do tej historii :)
 
 
 
 
 
____________________________________
 
 a to ode mnie :)
 
 
 
 
 
 
______________________________________
 
 
 
 
 
 
 
 


***
    Na trzęsących nogach teleportowałam się do biura ojca. Podeszłam do recepcji, gdzie za biurkiem siedziała jasnowłosa kobieta przed 40tką. Gdy stanęłam na przeciw niej, oderwała wzrok od komputera i zdjęła okulary.
- Witam, Natasho. Co Ciebie tu sprowadza? - uśmiechnęła się.
    Pamiętam, kiedy byłam mała, przychodziłam do gabinetu ojca, a kiedy tatko był zajęty, zajmowała się mną właśnie Pani Elizabeth. Zawsze przy niej uczyłam się wizualizować różne zabawki, teleportować się, oraz mówiła mi trochę o mojej przyszłej pracy. Była dla mnie jak mama, której nigdy nie miałam. Ale nasze relacje stały się ograniczone, kiedy zaczęłam pracować.
   Wykrzywiłam usta w sztuczny uśmiech.
- Witaj Ell, tatko chciał ze mną porozmwiać. Wiesz może co...
- Ależ oczywiście. Mówił, że czeka na Ciebie - założyła na nos znowu okulary- Możesz normalnie wejść bez pukania. Oczekuje na razie tylko Ciebie - uniosła brew - Rzadko kiedy przychodzisz, więc tak sobie pomyślałam... Zbroiłaś coś? - w odpowiedzi zaśmiałam się, co bardziej przypominały jęki.
- Raczej nie. Wiesz, że jestem oddana pracy. Sama jestem zdziwiona tym, że mnie wezwał.
- W takim razie - powróciła wzrokiem w stronę komputera - Życzę powodzenia.
   Westchnęłam ciężko i skierowałam się do wielkich, dębowo-ciemnych drzwi. Złapałam za złotą klamkę i weszłam do środka.
   Jego biuro to właściwie wielka biblioteka, w której tylko na biurku ma dokumenty porozrzucane w nieładzie. Tatko siedział na wielkim czarnym fotelu tuż przy papierach. Kiedy usłyszał moje chrząknięcie, wyjżał zza kartki.
- Witaj Natasho. Usiądź.
   Spełniłam jego rozkaz i położyłam dłonie na kolanach. Całe ciało przeszył dreszcz na myśl, że chce mnie wylać. Jejku, przecież z tego co pamiętam, nic złego nie zrobiłam.
   Chyba że ktoś nakablował o moich relacjach z Fisją. Albo ktoś mnie jednak widział jak się teleportowałam. Albo Dorius jemu powiedział, że...
- Pewnie się ciekawisz, czemu Cie tu zwołałem - położył dokumenty na biurko i się poprawił na fotelu. Pokiwałam lekko głową - Tak więc jak wiesz, niedługo kończę tysiąclecie w tej firmie.
   Tysiąclecie?! To już tak szybko? Zdawało mi się, że minęły dopiero jakieś 500lat odkąd tu tatko pracuje. Nie wyglądał tak staro... Miał krótkie czarne włosy, z lekkimi siwymi pasemkami, oraz pojedyńcze zmarszczki tylko w okolicach czoła. Owszem, ja się nie starzeję. Ale Ci, którzy nie są Śmierciami, tylko tak jak Ell, tatko, albo sprzątający toalety w naszej firmie, starzeją się. Nie tak jak ludzie oczywiście, nie tak ekspresowo. Właściwie to nie mamy konkretnej ustalonej szybkości starzenia się, to raczej los nam go ustala.
   Przełknęłam głośno ślinę.
- Chciałbym oficjalnie zaprosić Cie na imprezę firmową jutro o 23.00 - uniosłam brew. Ojciec MNIE zaprasza? Przecież zawsze byłam dla niego tylko ... pracownicą. Odchrząknął i wstał podchodząc tyłem do mnie do okna - Tego dnia przechodzę na emeryturę. Wielki Kodeks tak nakazuje.
- Jak to ?! - zadałam pytanie mimo woli. Ojciec wkurzony się obrucił. O Śmierci, mam przesrane.
- Młoda damo. Czy Ty przypadkiem nie powinnaś znać na pamięć naszego Wielkiego Kodeksu?! Jak ja Cie uczyłem?! Już dawno powinnaś mieć wszystko wkute na pamięć!
- Tak tatko, przepraszam.
   Ojciec spojrzał się na mnie surowo, jednakże westchnął ciężko i poprawił garnitur. Podszedł do mnie i spojrzał na mnie z góry.
- Natasho, wezwałem Cie tutaj, aby Cie informować, że od jutra, po moim wygłoszeniu o przejściu na emeryturę, zaczynasz zajęcia przygotowawcze, aby przejąć moje stanowisko.
- Ale...
- Wszystko załatwione. Zero dyskusji. Możesz się oddalić. Masz wolne do jutra. - odwrócił się i podszedł do swojego fotela.
   Cholera.
   Teleportowałam się na chwilę do swojej łazienki i usiadłam na wannie.
    Ja mam zostać kierownikiem całej firmy? Całej papierowej roboty, rozkładania zajęć pracownikom, zjawiać się na konferencjach ... I skończyć z rolą Śmierci? Owszem, nadal nią będę, ale już nie będę miała do czynienia z ludźmi i odzielaniem ich od duszy. Nie będę wgl miała do czynienia z ludźmi. Ani z Fiss, ani z ... nikim. Przestanę chodzić do szkoły, przestanę normalnie żyć (mimo, że życia ja nie mam). Ciągle będę miała pracę na głowie, ciągle jakieś zlecenia i ustawienie jakichkolwiek zasad.
   Nie dość, że opuszczę ludzkie życie, to ponadto będę zamknięta w biurze na cztery spusty.
   Jakby tego było mało, zamienię się w ojca. Będę chodziła ponura, bez żadnego wyrazu twarzy. Zmarszczki będę miała na czole od zdenerwowania, a wszyscy będą się mnie bali ze względu na moją posadę. Mogę być Śmiercią, która pracuje z ludźmi, ale nie znaczącą Śmiercią, która uśmierca wszystkich.
   A przede wszystkim samą siebie.
   Chlipnęłam płaczem i nagle drzwi od łazienki się otworzyły.
- Jejku Nash! - podbiegła do mnie Fisja i uklękła obok - Ty płaczesz? Kiedy przyszłaś? Co się stało - przyjrzała mi się dokładniej - Ty serio płaczesz!
    Pociągnęłam nosem i odwróciłam od niej głowę.
- Natasho - złapała mnie za podbrudek, karząc spojrzeć na nią - Co się stało? Powiedz...
- Nic.
- Jak to, do cholery nic?! Przecież Ty płaczesz! Pierwszy raz widzę u Ciebie łzy!
- Dostałam nową posadę - powiedziałam cicho.
- To chyba świetnie, nie?
- Nie - otarłam rękawem łzy - Nie świetnie. Muszę się przenieść. Nie będę już ... - urwałam, bo kolejna łza spłynęła mi po policzku. Cholera, jakie dziwne uczucie.
- Nie będziesz już co?
- Nie będziemy się widywać. Wyprowadzam się na stałe.
- CO?! - wrzasnęła - Jak to?! Ale ... przecież możemy się widywać, prawda? - spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
   Tą cholerną nadzieją, którą właśnie nie nawidzę. Nadzieja matką głupich. Mam nadzieję, że się będziemy widywać. Mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Mam nadzieję, że będę miała uczucia, nie tak jak tatko. Mam nadzieję, że ...
... że cały ten Wielki Kodeks ulegnie w gruzach.
- Nie. Znaczy nie wiem - wstałam z oburzeniem, odrywając się od niej i pomaszerowałam parę kroków zakrywając twarz dłońmy - Fiss. Chciałabym, nie wiesz jak bardzo. Zrobiłabym wszystko, ale ... DO CHOLERY! Fiss. Nie chcę wszystkiego porzucić. Gdy dadzą mi tą posadę, wszystko, całe TE życie pójdzie w niepamięć. Będę musiała się zająć tą durną papierkową robotą, układać wszystkich pod ścianą, rozporządzać wszystkim....
- Nie martw się. Wszystko jakoś się ułoży, prawda? - podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu - Zawsze tak mówiłaś, a teraz pozwól mi Cie jakoś rozluźnić.
   Spojrzałam na nią niepewnie. Ona się uśmiechnęła i zaprowadziła mnie do lodówki. Na szczęście miałam coś w niej, bo Fiss często przesiadywała u mnie i zawsze musiałam mieć coś dla niej do jedzenia.
- Co Ty ... - chciałam zapytać ale mi przerwała uniesieniem dłoni.
- Pamiętasz jak pomagałaś mi po zerwaniu z Trey'em ?
- Trey'em? - zapytałam.
- No tak, ten z którym byłam przed Maxem. Co zdradził mnie z barmanką - wzruszyła ramionami a ja pokiwałam głową - No to pamiętasz na jaki pomysł wpadłaś? - tym razem pokręciłam przecząco - Na mix słodkości. Wszystko, cokolwiek masz w domu słodkiego, od razu trafia do wielkiej miski. Jak się zasłodzimy, zapomnimy o problemach. Zrozumiałaś?
   Wzruszyłam ramionami a ona powędrowała po wielką miskę.
***

    Po wielkiej misce słodyczy, którą całą zjadłyśmy, poszłyśmy spać. Oczywiście Fiss zasnęła, ja tylko się położyłam. Zasłoniłam firany, aby panował mrok, kiedy za oknem świeciło słońce. Przekręciłam się na boczek w stronę przyjaciółki i patrząc na nią rozmyślalam, jak taka słodka, niewinna, krucha ludzka dziewczyna, która mimo wszelkich wad życia, ma wszystko o czym zamarzy. A ja - nadprzyrodzona istota nieludzka, która góruje nad ludźmi i odsyła ich dusze do punktu ZERO, nie ma nic. Nie mam satysfakcji z życia-którego w ogóle nie powinnam mieć, bo w końcu, z medycznego punktu widzenia ja nie żyję. Jestem chodzącym umarlakiem. Chociaż to stwierdzenie także jest błędem, bo żeby być umarlakiem trzeba najpierw żyć. A więc na to wychodzi, że jestem kompletnym ZEREM... Nie mogę mieć przyjaciół, nie mogę mieć miłości (ludzkiej), a na pewno nie mogę chodzić po ziemi jak człowiek. Nie mogę odczuwać bólu, nie mogę odczuwać emocji, nie mogę spać, nie muszę jeść, nie muszę w ogóle oddychać.
    A jednak to wszystko, mimo że niekiedy ma to zalety, jest jedną wielką wadą. Jedną wielką porażką. Owszem, mam nadprzyrodzone zdolności, ale co mi z tego jeżeli nie mam z tego pożytku? Jeżeli mnie nie uszczęśliwiają?
    Wstałam zdenerwowana z łóżka i powędrowałam ku drzwi wejściowych. Zwizualizowałam sobie karteczkę, którą zostawiłam Fiss, informując ją, że wyszłam do sklepu.
    Wyszłam z podwórka i skierowałam się w prawo w stronę centrum. Świeże powietrze dobrze mi zrobi, mimo że wcale tak nie będzie. Kolejna zaleta życia ludzi.
    Dość! Nie mogę użalać się nad sobą i porównywać życie ludzi do swojego. Wyjęłam telefon i wybrałam numer do Diny-koleżanki z pracy.
    Po trzecim sygnale odebrała.
- Cześć Dina, z tej strony Natasha.
- No wiem głupia - zaśmiała się - Za każdym razem sprawdzam kto do mnie dzwoni przed naciśnięciem zielonej słuchawki. Co chciałabyś ode mnie?
- Masz może jakiegoś klienta dla mnie?
- Chętna do pracy ? - zdziwiła się.
- No powiedzmy, że muszę się oderwać od dzisiejszej monotonii.
- A co z Twoją dzisiejszą listą?
- Została mi odebrana - stwierdziłam sucho.
- Odebrana? - zdziwiła się ponownie - Dziewczyno, musimy się kiedyś spotkać na wino, pogadać. Bo widzę, że dużo się u Ciebie dzieje. Czemu odebrana?
- No musiałam z szefem pomówić.
- No by to wszystko wyjaśniało, złotko. - prychnęła cicho - Wracając do tematu, mogę Ci odstąpić jednego klienta. Zadzwonie zaraz do Doriana, aby Ci przekazał kogoś.
    O Śmierci. Zapomniałam, że będę się musiała spotkać z Dorianem.
- Dobra - odparłam oschlej niż zamieżałam. Odchrząknęłam - Dzięki Dina, trzymaj się.
    I się rozłączyłam. Po paru sekundach rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu.
- Halo?
- Cześć kochanie - odezwał się Dorian - Słyszałem, że chcesz się ze mną teraz widzieć.
- Spadaj - odparowałam.
- Kocie, może tak milej? Bądź za 3 sekundy w barze Tristian w Tokio. Znajdź mnie, dobrze?
- Jak chcesz.
   I znowu się rozłączyłam.
   Cholerny Dorius.
***

    Weszłam do wielkiej restauracji, która cuchnęła samymi fajkami i alkoholem. Wszędzie byli biznesmeni, a kiedy przechodziłam wśród nich, musiałam zmienić swój strój na bardziej stosowny- czerwona kiecka do ziemi z rozporkiem do uda bardziej pasowała niż jeansy i czarna bluza. Do tego musiałam usunąć z myśli wszystkich obecnych mój poprzedni strój.
   Dorian siedział na samym końcu sali w zacisznym miejscu. A kiedy podeszłam podniósł brew.
- Złotko, nie musiałaś się tak stroić dla mnie.
- Dorius, serio. Nie mam nastroju na Twoje tępe żarty - moja wypowiedź strasznie go zainteresowała bo bacznie zaczął mi się przyglądać.
- Co się stało, Natasho. Usiądź może. Nie uraź się, ale nie najlepiej wyglądasz.
- Nic się nie stało, daj mi te papiery i już.
- A gdzie się podziała Twoja lista?- drążył dalej.
- Tatko zezwolił na przedłużenie urlopu, a ja chcę klienta. Dasz mi te papiery do podpisania?!
   Jest jeszcze jedna sprawa, którą kodeks nakazuje. Jeżeli zechcę wziąć klienta z cudzej listy, muszę mieć pisemne zezwolenie o 'darowiźnie', oraz sama muszę to podpisać.
   Dorian wzruszył rękoma i wyjął z płaszcza kartkę.
- Podpisz tutaj i zmykaj - powiedział beznamiętnie.
- Słucham?
- No tutaj podpisz - wskazał palcem i oparł się na krześle, krzyżując ręce na piersi i bacznie mi się przyglądając.
   To do niego nie podobne. Dorius opamiętany?
- W co Ty grasz? - zapytałam, a on jeszcze bardziej spoważniał.
 
 
 
 
 
____________________________________________________________
 
Tak jak już wyżej napisałam, dziękuję za wszystkie komentarze. Im bardziej obszerne, tym bardziej zachęca do pisania dalszej części ^^
Dziękuję wszystkim za czytanie, a przede wszystkim motywacje.
Dziękuję też Sharon Dream za to, że dała swoje piosenki. Pamiętajcie, że ja uważnie analizuję wasze komentarze. Jeżeli macie jakieś pomysły, jakieś piosenki, czy nawet fotki - nie ma sprawy. Zostawcie notkę w komentarzu, a ja postaram się to wkleić do następnej części.
Jeszcze raz dziękuję i jak będzie dalej tak samo z czytelnikami - za parę dni powinnam dodać następną część :)
Jak się SZCZERZE podobało, obserwujcie.
A no i przepraszam za błędy, które na pewno wystąpiły. Postaram się je poprawić w najbliższym czasie.
Dziękuję Finneusowi za poprawianie moich błędów :D
Do zobaczenia wkrótce ;*



piątek, 29 marca 2013

Serce Śmierci 4

   






______________










  Pamiętam jak kiedyś miałam 3h czasu wolnego i przesiadywałam z Fisją w podobnym barze. To było dawno temu, ale pamiętam to jak dziś, jak się wyśmiewałyśmy z takich typiar które samotnie przesiadywały.

     Samotnie, tak jak teraz ja.

- Zły dzień? - zapytał ktoś siedzący obok mnie.

     Zwróciłam na niego uwagę i zauważyłam, że bacznie mi się przygląda swoimi ciemnymi oczami. Ubrany był na ciemno, a jego pełne usta wykrzywiły się w pół uśmiechu.

    Gdzieś już go widziałam. Tylko nie mogłam sobie przypomnieć gdzie, gdyż nieznajomy/znajomy miał zbyt wielką urodę, abym zdołała racjonalnie myśleć. A w moim przypadku rzadko kto zwala mnie z nóg.

- Pytam, bo zauważyłem, jak odchodzisz ze swojego stolika - wskazał głową w stronę moich dawnych towarzyszy, a ja nawet nie byłam w stanie odwórcić wzrok od niego - Czyżby Twój chłopak za bardzo się upił żebyś mogła z nim wytrzymać, a Twoja przyjaciółka zostawiła Cie na pastwę losu z tym drugim, co siedzi obok niej?

   Zamrugałam, kiedy uzmysłowiłam sobie, że teraz on czeka na moją odpowiedź. Cholera, jest na prawdę sexi.

   Odchrząknęłam. Natasho, wracaj na ziemie. Odwróciłam wzrok na szklankę i upiłam łyk, aby poczuć się pewniej.

    Cholera. Nie czuję się pewnie. Czuję jak nogi mi zmiękły. Czuję jak to coś w środku mi się skręca, aż mi zrobiło się przyjemnie niedobrze. Czuję jak ... jak mi sucho w gardle. Następny łyk.
    Odchrząknęłam.

- To nie mój chłopak - spojrzałam na wprost siebie po czym odwróciłam wzrok na niego. Już lepiej. Mogę na niego patrzeć. No i podziwiać jaki jest przystojny - Na pewno nie. A przyjaciółka? No cóż... Upiła się i zaczęła wracać do swojej psychicznej, starej miłości. Ja tego nie mogłam znieść więc... poszłam użalać się nad sobą przy szklance alkoholu.

- Nie jest tak źle. I nie użalaj się nad sobą, bo serio - nie warto - uśmiechnął się smutno i upił łyk swojej whisky, która leżała na ladzie.

- A Ciebie co tu sprowadza?

- Mnie? - zapytał zaskoczony po czym odchrząknął - problemy, problemy, problemy... Ale lepiej o tym nie mówić. Żyjmy dniem. Czyż nie? Po co zamartwiać się problemami - posłał mi oczko i musiałam mocno przytrzymać się krzesła, żeby nie spaść. Ten chłopak na prawdę zwala z nóg.

- No racja. Problemy z czasem znikną. Dzień zniknie niedługo i już nie wróci.

- Dobrze powiedziane. - wyciągnął w moim kierunku rękę - Jestem Brayan .

    CO?! Ja mam dotknąć go? GO?! Odkaszlnęłam, bo poczułam jak ślina stanęła mi w przełyku. Gdyby nie fakt, że zabić się nie mogę, to bym udławiła się nią na śmierć- znając siebie. Znając NOWĄ siebie. W głębi duszy się zaśmiałam. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek moja zmiana nastąpi i zaczęłabym przejmować się problemami ludzkimi - jak wyglądam? Czy nie mam szminki na zębach? A co jeśli uzna mnie za wariatkę?

    O Śmierci, dziewczyno. Opanuj swoje nerwy, bo on CIĄGLE trzyma wyciągniętą dłoń. Złap ją po prostu. Ile razy witałaś się z kolegami i klientami? MILIARD RAZY! Jak nie więcej. Co może mieć w sobie ten zwykły, śmiertelny, normalny, nieziemsko przystojny chłopak, czego nie mają inni Twoi śmiertelni znajomi?

    Cholera, czas mija, a on nadal trzyma w powietrzu rękę. W końcu delikatnie, jak tylko się dało, uścisnęłam ją.

- Natasha - cicho mu oznajmiłam od razu.

    I dobrze, bo po chwili poczułam przepływający impuls jego energii życiowej, który powędrował wprost do mojej ręki. Hee. Żeby tylko. Poczułam delikatne mrowienie w każdym obszarze ciała. To było coś takiego, jakbym włożyła mokry palec do kontaktu. Jakbym weszła wprost do jakiegoś urządzenia elektrycznego. Nie mogłam się poruszyć. Nie mogłam nic powiedzieć. Cholera. Jeszcze niepotrzebnie, próbując znaleźć u niego odpowiedź, spojrzałam na niego.

    Zauważyłam, że on sparaliżowany także ma wlepione oczy w moje. Więc i on to samo czuł. Kompletnie widziałam iskry, iskry...

    Puścił dłoń po czym jakby nigdy nic się uśmiechnął.

- Ładnie - powiedział półgłosem, po czym odchrząknął aby jego głos wrócił do normalności - Stąd jesteś? - zamrugałam parę razy aby dojść do siebie i także odchrząknęłam. Spojrzałam na dłonie. O Śmierci. Jak mi się śmiertelnie trzęsły.

- Tak - zawiesiłam głos i spojrzałam na niego - Można tak powiedzieć. Chwilowo zamieszkałam w tym mieście, na czas studiów.

- A potem gdzie? - zapytał i oparł się jedną ręką o blat.

- Do rodziny z pewnością. Muszę rozkręcić rodzinny biznes - nagle zdałam sobie sprawę, że jutro dla mnie już nie ma dnia - są tylko klienci. A następne wolne? Mogę tylko pomarzyć ... Upiłam łyk drinka.

- Widzę, że nie jesteś z tego zadowolona.

- Jestem, tylko że ... - zawiesiłam się i nie wiedziałam co powiedzieć. Spojrzałam na niego błagalnie. Nie chciałam go okłamywać, bo nie jest niczemu winien. Z pewnością już nigdy go nie zobaczę, a przydałaby mi się osoba, którą choć raz nie okłamałam. Dlatego się zawiesiłam. Dlatego nic nie powiedziałam. Tylko się na niego patrzałam.

- Mów co chcesz, nie oczekuję od Ciebie poufnych informacji - uśmiechnął się zachęcająco.

- No to ... - spojrzałam się w szklankę. O wiele łatwiej mi myśleć, kiedy nie widzę jego oślepiająco czarnych oczu - ... Mamy rodzinną firmę, która... Którą nie trawię. Znaczy jestem do niej przyzwyczajona, wykonuję swoją robotę z uśmiechem na twarzy, kocham to, ale ... - urwałam. Ale? Co właściwie chciałam wywnioskować?

- ...ale ta robota nie jest dla Ciebie? - zapytał. Spojrzałam na niego z zaskoczeniem.

    Faktycznie. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że nie chcę być Śmiercią. Że nie chcę pracować nocami, dniami. Że chcę spać. Że chcę czuć. Że chcę ... żyć.

    Zaraz, zaraz. Co Ty bredzisz? - zapytałam samą siebie. To dla Ciebie robota. Taką się urodziłaś, masz to we krwi. Ile ludzi chciałoby mieć taką posadę?! No ile?! Przecież Ty tą robotę kochasz. Nie potrzebujesz nic więcej. Świat ludzi jest... przygnębiający. Nie pamiętasz tego, o czym nad ranem myślałaś? Przecież nienawidzisz ludzi za to, że sami siebie krzywdzą. Że sami mącą sobie w życiu, a potem marudzą i mają wyrzuty. Racja?!

    Racja - odpowiedziałam sama sobie. Co ja sobie myślałam?

- Natasha! - zawołała Fisja. Odwróciłam głowę w jej kierunku przypominając sobie o jej istnieniu. Zauważyłam, że najebany chuj zaczyna dobierać się do niej.

    Tego to już za wiele. Ruszyłam szybko w jej kierunku, przygotowując swoją pięść do uderzenia.

    Zapominając o nieznajomym z baru.



***



- Czy Cie pojebało dziewczyno?! - warknęłam nie wiedząc nawet czy kontaktuje. Przytrzymałam jej włosy nad muszlą klozetową - Mówiłam Ci że to zły pomysł?! A co by się stało, gdyby mnie tam nie było?! - odpowiedziała mi cichym jękiem po czym znowu zaczęła zwracać wszystko co kiedykolwiek zjadła. Skrzywiłam się lekko.

     Wiem, że nie powinnam być wkurzona, bo w końcu ona pijana, a ja ... ją w pewnym sensie zostawiłam. No ale ją ostrzegałam! Popatrzałam jak resztkami sił podrzymuje muszle, a jej piękny makijaż został rozmazany przez łzy.

    Cholera.

    Wolną dłoń wysunęłam na przód i zmaterializowałam sobie gumkę, po czym starannie związałam jej włosy, aby rzaden kosmyk nie wpadł w jej wymiociny.

- Fiss, zaczekaj chwilę. Przygotuję Ci łóżko.

    Wyszłam z łazienki rozprostowując jeszcze odrętwiałe palce od mocnego ciosu skierowanego do Maxa. Uśmiechnęłam się przypominając sobie jak wylądował po jednym uderzeniu nieprzytomny na stół. Obudził się już? Jeśli tak, to muszę poprawić.

    Weszłam do swojego pokoju i uchyliłam okno, aby Fisja w zimnie lepiej się poczuła. Spojrzałam się na łóżko - na pewno przyda jej się świeża pościel mimo, że ta jest nieużywana. Zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam zobaczyłam śliczną, czarną, aksamitną pościel na dwuosobowym łożu. Ślicznie. Zapaliłam jeszcze pare świeczek na regale i ustawiłam obok łóżka wyczarowaną miskę, oraz butelkę wody.

    Klasnęłam w dłonie zadowolona i wróciłam szybkim krokiem do przyjaciółki. Siedziała obok wanny skulona i cicho popłakując. Przewróciłam oczami i uklękłam obok niej.

- Nash... Ja .. Przepraszam - wydusiła z siebie i schowała głowę miedzy kolana.

- Fiss, nie ma za co. Ty cierpisz, nie ja. Nie musisz mnie przepraszać - pogłaskałam ją po głowie - Ale się nie martw. Ten chuj Cie więcej nie dotknie - podniosła powoli głowę i w jej oczach dało się zauważyć iskry nadziei.

- Wiesz co ? - zaczęła ręką wycierać płynące nadal łzy - Nie wiem co bez Ciebie bym zrobiła. Jesteś jak ... mój anioł stróż. Zawsze przy mnie i zawsze mi pomagasz. A ja ... - znowu zaszkliły jej się oczy - ... nigdy się Ciebie nie słucham. Nie ważne, że zawsze masz racje. I nie ważne, że zawsze popełniam te same błędy - pociągnęła nosem - jestem do niczego! - no i znowu schowała twarz między kolana, płacząc.

- Fiss, ja... - przerwał mi dzwonek mojej komórki. Sięgnęłam z szuflady i odebrałam? - Tak?... No dobra. Na razie - odłączyłam się i poklepałam ją po ramieniu - muszę iść do pracy. Wybiła 6ta. Dasz radę sama? - podniosła głowę i się smutno uśmiechnęła.

- Tak, tak - pociągnęła znowu nosem i otarła łzy - Tylko muszę dojść do domu... - powoli zaczęła wstawać.

- Nie wygłupiaj się! Rozcieliłam Ci łóżko. Zostaniesz u mnie, dopóki nie przyjdę. Prześpij się, dobrze Ci to zrobi. Będę wieczorem i ugotuję Ci jakąś kolacje. Na co masz ochotę? Może coś zamówimy? Pizza?

- Nash, daj spokój. Nie musisz mnie niańczyć. Jestem dorosła. Zostanę, ale nie musisz robić nic do żarcia. I tak nic nie przełknę pewnie.

- Bez gadania - złapałam telefon i próbowałam schować do kieszeni spodni, ale nagle zauważyłam, że na sobie mam nadal sukienkę. Cholera, przed dotarciem muszę się przebrać - Dobra, Fiss. Bo mnie tatko zabije za następną minutę spóźnienia - pobiegłam w stronę drzwi i przystanęłam, zanim je otworzyłam - Trzymaj się. Jak coś to dzwoń jakbyś miała jakiś problem. Będę wieczorem...

    Uśmiechnęła się blado i pomachała na do widzenia. Wysłałam jej całusa i otworzyłam drzwi.

    Przekraczając próg zmaterializowałam sobie jasne jeansy, czarną bluzę z kapturem, oraz czarne adidasy. Mam nadzieję, że nie będzie spoglądała za okno.

    Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer.

- Tu Natasha. Proszę przełączyć na kanał 7 - odezwałam się.

    Po chwili, kiedy do moich uszu doszła okolica, gdzie mam się zgłosić po listę, przeklnęłam głośno i się odłączyłam.

    Co za świr.



***

- Dorian, czyż Ty do reszty zwariował? - wrzasnęłam na niego cicho, aby nikt nie zwrócił na nas uwagi.

    Mimo zdenerwowania musiałam zauważyć, że bardzo mu pasował szary garnitur, z czerwonym krawatem który miał na sobie. Gdyby nie fakt, że był takim idiotą...

    Usiadłam na przeciw niego, w restauracji na drugim poziomie wieży Eiffla, a on podsunął mi kieliszek wina, który sam sobie zmaterializował.

- Kochanie, przecież przy naszym ostatnim spotkaniu chciałaś, abym wybrał jakieś bardziej cywilizowane i romantyczne miejsce, więc pomyślałem... - rozłożył ręce - ... że wieża Eiffla jest najodpowiedniejsza - rzuciłam mu mordujące spojrzenie - Co kotku, nie podoba się? - nachylił się bliżej, abym tylko ja usłyszała - Poza tym dziś mnie nie zaatakujesz swoją zabawką, skarbie. Ale za to zawsze mogę użyć własne zabawki, jak tak bardzo lubisz - puścił mi oczko i się odsunął przygryzając wargę.

    Wargę.

    Cholera jasna, mam go dosyć. Powinnam złożyć wniosek już dawno o przeniesienie mnie do innego kuriera. No ale...

- Twoje czary na mnie nie działają złotko. Powinieneś już dawno to wiedzieć - uśmiechnęłam się - a teraz dawaj mi tą chorą listę.

- Chorą? - zdziwił się.

- Daj mi liste - zarządałam jeszcze raz.

- Bez żadnej gry wstępnej? - uniósł brew, a na odpowiedź zmiażdżyłam go wzrokiem - no dobra. Ale pamiętaj, że zawsze jestem do Twojej dyspozycji - i znowu puścił oczko.

    No kuźwa.

- LISTA! - warknęłam.

- Masz pod talerzem, nerwusie - uśmiechnął się i swobodnie oparł się o krzesło.

    Podniosłam talerz i wyjęłam listę. Cholera, jaka długa. Wstałam bez słowa i odeszłam w kierunku drzwi. A gdy miałam już pewność, że nikt mnie nie zauważy, odwinęłam kartkę i zobaczyłam kto jest na pierwszej pozycji. Minesota w USA. Jakaś staruszka. No mam nadzieję, że nie wredna...

    Oglądnęłam się za siebie, czy przypadkiem nikt mnie nie widzi i się przeniosłam.

***



     W miarę pusta ulica, ale to nie zmienia faktu, że muszę pilnować umysłów ludzi aby przypadkiem mnie nie zauważyli.

    Dom, do którego miałam właśnie wejść, był śliczny. Został zbudowany na spokojnej ulicy, w sposób strasznie... kolorowy? Tak, to dobre stwierdzenie. Czerwony dom, żółte drzwi, duży ogród z kwiatami. A do tego biały płot. Idealnie pasował do babcinego stylu. Rozejrzałam się dookoła i otworzyłam drzwiczki od płotu, które lekko zaskrzypiały. Słońce oślepiało, ale dzięki temu zauważyłam malutkie diamenciki na chodniku, które prowadziło do budynku. Weszłam po dwóch stopniach i już chciałam otworzyć drzwi gdy nagle usłyszałam wołanie.

- Kochanie! Tutaj! - obróciłam się i zauważyłam staruszkę wśród kwiatów w słonianym kapeluszu. W dłoni miała sekator, a drugą machała do mnie - Przyszłaś do mnie?

    Nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, pokiwałam głową. Babcia na to się uśmiechnęła, wstała i poprawiając wygięcia na swej kwiecistej, biało-niebieskiej sukieni podeszła do mnie.

- To nie stój tu na słońcu, jeszcze się zgrzejesz w tej bluzie - i pociągnęła za klamkę.

   Gdy drzwi się otworzyły, zauważyłam drzwi prowadzące do góry i niemalże wszystko zrobione z drewna. Wiele obrazów rodziny, wiele kwiatów, wiele malutkich rzeczy na półeczkach. Weszłam za nią do kuchni i moim oczom pokazała się maleńka kuchnia w stylu jak zwykle babcinym. I oczywiście prawie cała zrobiona z drewna.

- Mój mąż kochał drewno - powiedziała, jakby słyszała co myślę - kiedyś był stolarzem. Bardzo dobrym stolarzem - podeszła do lodówki i wyjęła z niej dzbanek z lemoniadą, po czym wzięła z blatu szklankę i wlała ją do niej - Pewnie jesteś spragniona. Napij się i usiądź.

- Ale ja... - odparłam ale mi przerwała.

- Wybacz, Ty nie pijesz, prawda? - wzruszyłam ramionami ale i tak wzięłam do ręki szklankę i upiłam łyk - Wybacz, nie wiem jak się w tej sytuacji zachować. Przyszłaś po mnie, racja? - uniosłam brwi i zakrztusiłam się lemoniadą - Wolniej kochanie. Jeszcze się zadławisz. - zaśmiała się pod nosem - Choć jakby nie patrzeć, Ty raczej nie możesz się zabić, ani zadławić. Racja? - wzruszyłam ramionami. Jejku, ta babcia jest niesamowita.

- Tak więc kochanie, przyszłaś po mnie? Mam jeszcze czas się pożegnać z dziećmi przez telefon?

- Oczywiście - powiedziałam. Cholera, skąd ona wie kim jestem. Podeszła do telefonu, który znajdował się na ścianie i wykręciła numer. Niemalże od razu ktoś odebrał.

- Cześć kochanie. Jesteście razem? ... To dobrze, chciałam tylko powiedzieć co do waszych problemów... Tak, właśnie. Chciałam tylko przekazać, żebyście się nie martwili. Że jesteście mądrzy i zawsze macie siebie. Pieniądze nie są potrzebne do życia, ważne że macie siebie. I zawsze będę przy was ... Nie, nic się nie stało. Chciałam, żebyście wiedzieli. Przekaż swojej siostrze. Całuski wam przesyłam. Ucałuj także wnuków.... Tak, tak. Dobrze, ja kończę. Do zobaczenia - i się odłączyła.
    Odwróciła się i spojrzała na mnie.

- Jejku, kotku. Ty płaczesz? - zdziwiłam się na jej słowa, ale nagle poczułam, jak łza spadła mi na dłoń. Cholera, nigdy mi się to nie przydażyło. Zdziwiona zaczęłam wycierać - Ty także odczuwasz emocje, prawda?

- Nie... Znaczy... Zdarzyło się to pierwszy raz - zdziwiona na nią spojrzałam.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz, kochanie. Ale się nie martw. Jestem przygotowana do odlotu - uśmiechnęła się z entuzjazmem - Poza tym znowu zobaczę swojego Stephana. Jeju, już 5 lat go nie widziałam. Nie licząc snów, w których mnie nawiedzał...

- Musiało być Pani ciężko... - powiedziałam wbrew sobie.

- Nie mów do mnie Pani. Mów mi Meyra. Pewnie i tak jesteś ode mnie starsza. Bez urazy, wyglądasz jak 20latka, ale wiem, że masz o wiele, wiele więcej lat, niż ja.

- Skąd Pani...

- Powiedziałam, że masz mi mówić Meyra. Skąd wiem? Stephan dużo mi opowiedział o tym innym świecie.

- Ale...

- Tak, wiem. Złamał zasady. Każdy je łamie, prawda? Nawet Ty pewnie jakiś złamałaś w swoim świecie.

    Co racja to racja.

- No właśnie - kontynuowała - Wiedziałam, że niedługo do mnie przyjdziesz, ale nie wiedziałam, że aż tak długo Ci to zajmie. Kiedy Cie zobaczyłam ... Nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa - westchnęła - Oczywiście jestem zadowolona z życia i przede wszystkim dlatego mogę odejść w spokoju. Mam dokończone sprawy, spłacone długi... Dzieci rozpoczęły własne życie. Nic mnie właściwie nie trzyma. Trzeba brnąć dalej.

- Masz rację, Meyro - uśmiechnęłam się - Masz może jakieś pytania?

- Oczywiście, że nie. Wszystko w prawdzie wiem. Jestem spokojna. No to co, już oddzielisz moje ciało od duszy? - zapytała i podeszła do mnie. Wstałam i pokazałam jej krzesło, aby usiadła. Posłusznie spełniła mój rozkaz i spojrzała na mnie z dołu z szczęśliwym wyrazem twarzy. Wyglądała jak dziecko, które cieszyło się z powodu lizaka, czy waty cukrowej. Nagle poczułam kolejną łze spływającą z mojego policzka. Szybko starłam ją rękawem. O co chodzi moim oczom!

- Kochanie, nie płacz. Obdarz mnie kolejnym etapem szczęścia - ujęła powoli moją dłoń. Pokiwałam głową i ją puściłam.

- Jesteś wyzwolona Meyro. Wracaj do męża - uśmiechnęłam się.

- Już? - wstała i się obróciła na swoje martwe ciało na krześle. Wyglądała, jakby zasnęła na siedząco z uśmiechem na twarzy. Skierowała uwagę na mnie - Dziękuję kochanie. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.

    Złapała mnie za dłonie i ścisnęła mocno. Uśmiechnęłam się i wiedziałam, że jest gotowa do przejścia, więc tak jak procedura nakazuje, zamknęłam oczy i wysłałam ją do naszej firmy. Wiem tylko, że stamtąd wyślą ją gdzieś indziej.

    No i zniknęła. Zostałam w pustym mieszkaniu, gdzie jej martwe ciało kwitło nadal życiem.

    Rozległ się dzwonek mojego telefonu.

- Halo? - odebrałam - Tak, tatko. Właśnie wysłałam pierwszego klienta... Ale jeszcze mam całą listę... No dobra, zaraz będę - i się rozłączyłam.

    Cholera, tatko chce ze mną pomówić. I to nie jest rozmowa na telefon. To się nie zdarza za często...

     O Śmierci, co ja takiego zrobiłam ?!



_______________________________________________
I jak myślicie, co ona takiego zrobiła? :)
Czytasz-komentujesz ;)

niedziela, 24 marca 2013

Serce Śmierci 3


 
 
 
 
 
 
 
 
_______________________
 
 
 
 
 
 
***

- Poprosimy dwa razy latte. I może kawałek szarlotki z bitą śmietaną - złożyłam zamówienie kelnerce, kiedy podeszła do naszego stolika. Zanotowała, posłała nam sztuczny uśmiech i odeszła.

- Ja nie wiem jak można być kelnerką. Trzeba ciągle przyklejać sztuczny uśmiech i nie narzekać, jak chłopcy gapią Ci się na tyłek.

- Jakoś nigdy nie narzekasz - uśmiechnęłam się a ona w odpowiedzi kopnęła mnie w nogę pod stołem - No co? Za każdym razem uśmiechasz się, zagadujesz do nich, albo po prostu nie zwracasz na to uwagi. Ale i tak nie byłam nigdy świadkiem, że kogoś bluzgasz za taki czyn.

- Ej. To coś zupełnie innego. Kelnerka pracuje ponad 8h i 99% z tego jest obserwowana przez napaleńców.

- No dobra, jak tam chcesz - wyjęłam z kieszeni płaszcza swoją komorkę i z przyzwyczajenia zerknęłam, czy mam nowe wiadomości z pracy.

- Zaraz Ci zabiorę ten telefon jeśli go zaraz nie odłożysz. Boże, czy Ty nie widzisz, że jesteś pracoholiczką? Powinnaś się udać na leczenie - spojrzała na mnie z lekką kpiną. Posłusznie schowałam do kieszeni.

- Bez przesady. Dobra, nie chcę się dziś kłócić ani rozmawiać o pracy - posłałam ten mój ,,sztuczny uśmiech". Kurde, gdyby wiedziała ile razy DZIENNIE muszę z niego korzystać. Tylko w porównaniu do kelnerki, ja mam wyćwiczony do perfekcji.

- No dobra. Jak tam wolisz - zerkęła w stronę lady z wyczekiwaniem na kelnerkę. Zjawiła się po paru sekundach i rozłożyła wszystko na stolę.

- To wszystko? - zapytała z uśmiechem. Wyglądała jakby zaraz miała puścić pawia. Na pewno nie ze zdenerwowania, bo w końcu pracuje już tutaj długo. A może... Spojrzałam powoli na jej brzuch. No jasne. Drobna blondyneczka z plastikową buźką spodziewa się dziecka. Stwierdzam po energii życiowej(którą widzę) tlącej się w jej brzuchu, że jest dopiero na początku 3miesiąca.

- Tak - odpowiedziałam po cichu i się do niej życzliwie uśmiechnęłam. Skinęła głową i pędem udała się do łazienki.

- Dziwna jakaś była - stwierdziła Fisja pochylając się do mnie- zauważyłaś?

- Co? Nie. Może troszkę - wzruszyłam ramionami - Każdy ma lepsze i gorsze dni.

- No w sumie racja - złapała w ręce szklankę i siorbnęła łyk.

      Spojrzałam na nią i aż serce mnie zakuło. Chciałabym, żeby ona o wszystkim wiedziała. O mnie, kim jestem, co robię, gdzie pracuję. Wszystko stało by się o wiele, wiele prostrze. Z jednej strony chciałam jej już dawno powiedzieć - a z dnia na dzień coraz bardziej, ale druga strona przeważyła. Zasady naszego kodeksu nadal obowiązują, a jedna z nich głosi, że nie mamy się za bardzo wiązać z ludźmi. Nie ważne czy w gre wchodzi przyjaźń, miłość czy nawet koleżeństwo. Mamy dla nich być obojętni. Oczywiście, możemy mieć ,,normalne" życie(o ile dyrektor-tatko zezwoli) ale tylko przez jakiś okres czasu. Dlatego nie możemy się do nich za bardzo uczuciowo zbliżać, a do tego nie możemy im mówić o naszym istnieniu. Kiedy ktokolwiek z naszej branży się o tym dowie, że śmiertelnik wie, stanie się coś złego nam, oraz im.
    Nie mogę zarezykować jej życia. Jest moją przyjaciółką i nie chcę jej skrzywdzić.

    Moje myśli się przerwały, kiedy zauważyłam chłopaka przechodzącego przez ulicę. Niby na pozór normalny, ale wyróżniał się z tłumu. Miał na sobie czarną kurtkę i jasne jeansy. Ręce miał w kieszeni i spoglądał przed siebie. Widziałam tylko jego tył głowy, jego krótkie, potargane, czarne włosy, ale mimo to przyciągnął moją uwagę. Nie mogłam oderwać od niego oczu, a nawet nie próbowałam. Nie chciałam.

    Nie patrząc na jezdnie(pewnie zamyślony) wszedł na pasy. Nie zauważył nadjeżdżającego samochodu po boku. Moje serce stanęło na ułamek sekundy, a może i więcej. Czas spowolniał a ja nawet nie mogłam złapać tchu. Samochód trąbnął, on minimalnie odskoczył. Na szczęście kierowca zdołał się zatrzymać, a mu się nic nie stało.

    Nieznajomy w geście przeprosin podniósł rękę i się powoli rozglądnął. Nie miał żadnych świadków, którzy zapewne teraz stanęli zamurowani tą sceną. Ale mimo to rozglądnął się dalej i natrafił na mnie. Był nieco blady i miał ciemne oczy. Przynajmniej tak mi się zdawało. Usta miał lekko rozchylone. Utkwił wzrok na mnie, patrząc się niepewnie. Odskoczył ponownie, kiedy kierowca znowu trąbnął pospieszając go, by przeszedł. Znowu w geście przeprosin podniósł rękę i zaczął powoli iść.

- To więc jak? - wyrwała mnie z zamyślenia i tym razem ja podskoczyłam - Halo? Tu ziemia. Na co się gapisz? - podążyła za moim wzrokiem. Jednakże nic nie znalazła, bo on już zniknął.

- Na nic - wyjąknęłam i upiłam łyk latte - Co mówiłaś?

- Że musimy zaplanować sobie dzień. Co Ty na to, że po ciastku pójdziemy na zakupy?

    O nie, tylko nie one. O czym sobie zamarzę, to mam-uroki mojej pracy. Więc dla mnie to marnotractwo czasu.

- A nie możemy iśc gdzieś... do kina? - zapytałam.

- Do kina? Czemu nie na zakupy? Czemu Ty nie lubisz tak zakupów.

- Są przereklamowane. Wolę kupywać przez internet - odparłam i wzruszyłam ramionami - Nie możemy przejść się gdzieś? Albo cokolwiek? Proszę, tylko nie zakupy.

- No dobra - prychnęła śmiechem i ugryzła ciastko - To jedz szybko i się zbieraj. Zabieram Cię na bilard.

***



    Po bilardzie(którego wygrałam jak zawsze) wybrałam się z przyjaciółką na jakiś bezsensowny, nudny film sacion fiction z niby wielką akcją. Ludzie uciekali, wrzeszczeli i wariowali, gdy wypuścili niechcący(z resztą jak zawsze) wielkiego, poteżnego jeźdźca apokalipsy-śmierć. Dla mnie film był bezsensu- po pierwsze ludzie ZNOWU zawinili sobie własną głupotą. Zamiast zostawić życie takie jakie jest, muszą poszukiwać problemów. I to śmiercionośnych problemów w podziemiach. Po drugie obraz śmierci z kosą, w todze i z czarnym obłokiem dymu(,,piekielnego") zamiast twarzy opawał mnie rozbawieniem. Po trzecie- jeżeli wypuścili jeźdźca to logiczne jest, że on ma większą moc. Czyli bez problemu mógłby zabić całe miasto jednym skinięciem palca. A tu co? Musi ruszyć swoją bezcielesną, piękną dupcie, podejść do ofiary i przez tysiąc godzin wysysać jego ,,dymnymi ustami" duszę. Bezsens. Jeszcze gorsze jest to, że nie mógł tego zrobić, a rzucał najwyższymi blokami w tą i w tę. Dla mnie to jest bezlitośnie śmieszne.

    A najgorsze jest to, że potem udaliśmy się do mnie przebrać. Fisja chciała pożyczyć ode mnie ciuchy. Oczywiście chciałam się jakoś wykręcić mówiąc, że to do niej powinniśmy się udać bo chciałabym pożyczyć jej fioletową sukienkę. Ale nie... Ona się uparła i chce zaglądnąć do mojej szafy. Pustej szafy. Bo w końcu mówiłam wam, że mam wszystko czego sobie zamarzę, prawda? No to właśnie jest taki pewien problem, że ja nie marnuję miejsca w szafie swoimi zachciankami i od razu je odmaterilizuje.

    I dlatego znajdzie tam pewnie tone kurzu i niejednego pająka na swej sieci.

- Ale proszę - znowu ją błagam - Nie możemy iść do Ciebie? Poza tym ładnie byś wyglądała w tej swojej białej sukience.

    Fisja wkurzona przystanęła.

- Czemu Ty nie chcesz iść do siebie do cholery?! Ciągle jęczysz żeby nie iść do Ciebie. A co? Ukrywasz coś? Masz kochanka w domu?-prychnęła- Czy po prostu nie chcesz mi pożyczyć ciuchów.

    A inna opcja?

- Fi, oczywiście że możesz pożyczyć. Ale ... - szukałam odpowiednich słów ale tylko wypuściłam głośno powietrze - No dobra. Chodźmy.

    No i wyszło na to, że muszę wyczarować sobie nie tylko sukienke, ale także całą zawartość szafy.

    Odkluczyłam baardzo powoli drzwi i je jeszcze wolniej otworzyłam. Zdjęłyśmy w przedpokoju buty i i odwiesiłam na wieszak płaszcz.

- Kurcze, dziewczyno. Jakie Ty masz powolne ruchy - zauważyła Fisja i chciała się przede mną wcisnąć jednak bez słowa szybko powędrowałam pierwsza do pokoju.

   Dotarłszy do wielkiej szafy naprzeciwko łóżka(którego nie używałam, z resztą tak samo jak szafy) położyłam rękę na drewnianych drzwiczkach. Zamknęłam oczy i zaczęłam sobie wyobrażać zawartość półek. Dżinsy, bluzki, sukienki, swetry, bluzy... I to wszystko miało się znaleźć W TEJ CHWILI w mojej szafie. W TEJ CHWILI.

    Wdech i wydech, mówiłam sobie. Wszystkie ciuchy mają znaleźć się w szafie. Wszystkie ciuchy mają znaleźć się w szafie.

- Nasha, wszystko ok? - zapytała się Fisja kładąc mi rękę na ramieniu - Dobrze się czujesz?

    O Śmierci. Zapomniałam, że stoi koło mnie. Otworzyłam powoli oczy i zabrałam rękę.

- Emm... - odchrząknęłam i pogładziłam się po czole - Tak. Zakręciło mi się trochę w głowie.

- Ale wszystko ok?

- No mówię że tak.

- Na pewno? - przyjaciółka zmierzyła mnie wzrokiem - Chyba nie zaciążyłaś, prawda? - prychnęła śmiechem.

- Tak, mam sześcioraczki - wybuchłam stłumionym śmiechem.

- To świetnie, załatw sobie opiekunkę, bo ja nie będę je niańczyć - odpowiedziała mi uśmiechem i szybko otworzyła drzwiczki od szafy, a ja nie zdąrzyłam ją powstrzymać.

   Ale na szczęście moim oczom ukazała się duża kolekcja ciuchów. Ładnie poskładanych na półkach i ładnie wiszących na wieszakach. Co za ulga.

- Wow, a myślałam że ubierasz się ciągle w czerń lub biel - wysunęła różową sukienkę. Do licha. Nie musieli mi podrzucać RÓŻOWEJ! - Różowa? Serio? - zmierzyła mnie wzrokiem.

- Emm... Bo... Kupiłam kiedyś tam i mi się spodobał krój - Skłamałam. Wzruszyła ramionami i zaczęła przeglądać resztę ciuchów.

- Nawet fajna, ale szczerze powiedziawszy nic z tych rzeczy nie kojarze - spojrzała na mnie - Byłaś beze mnie na zakupach? Przecież nie lubisz chodzić na zakupy.

- Internet - znowu skłamałam - Kupuję przez internet. I tatko mi też podrzuca jakieś kolekcje. Mamy znajomego, który pracuje w jakimś tam sklepie z ciuchami i zawsze coś tam dostanę - założyłam za ucho włosy - Poza tym ostatnio robiłam porządki i większość oddałam potrzebującym.

- Większość? Ja tu nie widzę żadnego znajomego ciuchu! - pisnęła - mogłaś chociaż zostawić mi tą czarną ze złotym łańcuszkiem na biodrach!

- Tą? - zastanowiłam się i założyłam nieistniejący kosmyk włosów znowu za ucho - Nie ma problemu, na pewno tatko jeszcze jej nie wysłał. Więc zadzwonie jutro i Ci ją przyniosę .

    Kurdę, znowu muszę ją sobie zmaterializować.

- Dzięki, jesteś kochana - cmoknęła mnie w policzek i zaczęła znowu przeglądać sukienki. Po chwili wyciągnęła niebieską. Gdyby nie kolor, fajna by była - Ale zajebista. Duży dekold, krótka, jednakże klasyczna, prosta. Mogę ją pożyczyć?

- Spoko.

- Nie wiedziałam, że lubisz niebieski.

    Uwierz mi, ja też nie.

- Zbyt kolorowo, to aż niezdrowo. Dlatego zazwyczaj ubieram się w ciemne rzeczy. Ale lubie mieć w szafie coś kolorowego - uśmiechnęłam się i zauważyłam, że Fisja mi wierzy. Odetchnęłam z ulgą. Ale na samą myśl, że nasza przyjaźń z mojej strony opiera się na kłamstwach, aż mnie skręciło w żołądku.

    Wiem, że nie jestem dobrą partią na przyjaciółkę i nie zasługuję na nią. Ale gdyby się dowiedziała... Niech Śmierć ma ją w opiece.

***



    Wkraczając do klubu pełnego dymu złapałam Fisję za rękę. Ona z uśmiechem ścisnęła moją dłoń i poprowadziła mnie w tłum.

- Muszę Ci się przyznać, że mam stresa - oznajmiła przekrzykując muzykę

- To nie idź. Proste. Jeszcze nabawisz się wrzodów żołądka, a to nie jest za miłe - odpowiedziałam.

    Posłała mi swój mroźny uśmiech mróżąc przy tym swoje jasne oczy, więc bez słowa przewróciłam oczami i postanowiłam nic już nie mówić.

    Po chwili stanęliśmy obok zajętego stolika.

    Po jednej stronie siedział Max-jak zwykle w ciemnych jeansach i dresowej, szarej bluzie z kapturem. Miał przystrzyżone blond włosy i jeszcze bardziej zielone oczy, niż zapamiętałam.

     Wstał raptownie gdy nas zobaczył, tak samo jak jego kumpel. On zaś miał długie, ciemne włosy zawiązane w kitkę i przerażająco ciemne oczy. Ubrany był w skóre, trampki i podarte jeansy. Zaś bluzka opinała się mu lekko umięśnione ciało. Wyglądał jak ciota. A do tego podał mi rękę.

- Miło mi was w końcu poznać - wykrzyczał - Jestem Travis.

- Natasha - wysyczałam przez zęby. Fisja, usłyszawszy to pacnęła mnie w tyłek na znak, żebym była milsza. Odchrząknęłam i dodałam z przymusem - Także miło mi Cię poznać.

    Zerknęłam na przyjaciółkę, która właśnie cmoknęła na przywitanie tego chuja. A on najwyraźniej był mega zadowolony. Niech już się tak nie szczerzy, bo za chwilę przywita się z moją pięścią. Moim zdaniem już dawno powinien ją poznać.

    Zaśmiałam się pod nosem, kiedy przyszła do mnie pewna myśl : Ciota i chuj się zaprzyjaźnili. Miło widzieć ich razem.

- Natasha! - zawołał Max wyciągając do mnie ręce, by mnie przytulić. Cholera, jeśli to zrobię, będę musiała dniami, a nawet miesiącami się myć, by znikły jakiekolwiek niewidoczne ślady po naszym spotkaniu. Poza tym zauważyłam, że ten gest był tak żywy, radosny, że aż chciałam bić mu owacje na stojąco.
    Ludzie mówią, że oczy są zwierciadłem duszy. Nie mylą się zbytnio. Na przykład teraz, ten mały kutas tak się boi, że myślę iż zaraz puści pawia.

    Ale niestety, kierując się nakazami Fisji, odwzajemniłam uścisk.

    Po kilku sekundach, które ciągnęły się w nieskończoność, w końcu mnie puścił. Fisja usiadła obok niego, a więc nie dała mi wyboru i musiałam usiąść obok cioty.

-Czego się napijecie?- zawył Max, próbując stłumić drżący głos i ręce.

***



     Pierdole. Wszyscy się upili. Rzecz jasna oprócz mnie. Siedzimy tutaj dość długo, aby kelnerki wiedziały co chcemy i w jakim odstępie czasowym domówić. Max najwyraźniej się rozluźnił i obejmuje teraz jedną ręką Fisję, która właśnie śmieje się z jego tępych żartów. Założę się, że na stówę bladego pojęcia nie ma, o czym on gada. Spojrzałam się na Travisa, który ledwo co siedział. Upił się paroma drinkami i wiedziałam, że niedługo padnie na deski. Dużo mu nie brakuje. Zauważywszy, że się na niego patrze, odwrócił głowę i posłał mi całusa.

- Co tjam slonecko? Kdźesz iżć się sabawić? Nje bęciemy im pszeszgadzać - mrugnął do mnie a ja musiałam zasłonić usta, żeby powstrzymać wymioty. Bez słowa zerwałam się z siedzenia i się oddaliłam. Mam już dosyć gapienia się na przygłupów i pijaną przyjaciółke. Właściwie nie powinnam teraz jej opuszczać jak jest w takim stanie, ale mam prawo odejść trochę dalej i mieć ją na oku na wszelki wypadek przy barze. Nie zamierzam popsuć sobie zapewne ostatniego dnia wolnego.

     Usiadłam przy wolnym krześle przy ladzie i zamówiłam sobie jednego drinka ,,white russian". Wiem, że jutro nie będę mieć kaca, więc pozwoliłam sobie na wypicie czegoś mocniejszego. Barman od razu postawił przede mną pełną szklankę i posypał piankę wiórkami gorzkiej czekolady. Włożył słomkę i się uśmiechnął.

- Na koszt firmy - powiedział i oddalił się do następnego klienta, który usiadł na drugim końcu baru.

     Upiłam łyk i zaczęłam bawić się słomką. Do diaska z dniami wolnymi. Miałam spędzić z przyjaciółką miłe i niezapomniane chwile, a wyszło na to, że siedze jak jakaś osamotniona baba, która topi smutki w alkoholu.

     Pamiętam jak kiedyś miałam 3h czasu wolnego i przesiadywałam z Fisją w podobnym barze. To było dawno temu, ale pamiętam to jak dziś, jak się wyśmiewałyśmy z takich typiar które samotnie przesiadywały.

    Samotnie, tak jak teraz ja.

- Zły dzień? - zapytał ktoś siedzący obok mnie.

    Zwróciłam na niego uwagę i zauważyłam, że bacznie mi się przygląda swoimi ciemnymi oczami. Ubrany był na ciemno, a jego pełne usta wykrzywiły się w pół uśmiechu.

    Gdzieś już go widziałam. Tylko nie mogłam sobie przypomnieć gdzie ...


________________________________________________________________________

No to teraz przerwa i czekam na więcej komentarzy ;)
czytasz to komentujesz, pamiętaj ;)
Co sądzicie? Uwagi jakieś macie?
Niedługo będę chciała założyć nowego bloga z innym opowiadaniem :)
 

piątek, 22 marca 2013

Serce Śmierci 2

 
 
 
***

Drogi pamiętniku.

Dziś to na prawdę byłam wredna.
Fisja miała rację. Przez tą pracę wykończę się psychicznie.
Kolega z klasy był moim klientem, a ja się zachowywałam
jak największa zołza która cieszy się z czyjegoś nieszczęścia.
Odpowiedziałam mu na pytania, jak procedura nakazuje, ale
mówiłam wszystko z pogardą i nutką radości w głosie. Zamiast
z miłością i czułością. Cholerna praca mnie wykańcza. Muszę dzisiaj
się rozerwać. Po dzisiejszej dwustronicowej liście, która sięgała 30
klientów muszę rozprostować trochę nogi w jakimś klubie.

Do zobaczenie w krótce.:)
xoxo



***

   Kiedy weszłam do swojego domku, powędrowałam od razu do łazienki, by zrobić sobie gorącą kąpiel. Mała łazienka zaparowała, kiedy ponownie do niej weszłam wracając z butelką wody niegazowanej. Zrzuciłam z siebie ciuchy i weszłam do wanny zanurzając głowę.

   I tak wygląda moje życie: praca, szkoła, praca. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej. Ciągle pracowałam, mając tylko dwu godzinną przerwę na cały dzień. Dopóki nie stwierdziłam, jako dziecko, że chcę zacząć się uczyć. Dopiero trzy lata temu ojciec mi na to pozwolił. Więc zaczęłam chodzić do liceum udając osobę, człowieka, którym nie jestem. Jednkaże po szkole miałam zacząć od razu pracować, a potem kąpiel i do szkoły...

    Nie było to z początku łatwe: ukrywanie się przed znajomymi. Zaczęli zadawać pytania, na które nie byłam w stanie odpowiedzieć. Na początku wykręcałam się od odpowiedzi mówiąc ,,nie ważne", albo ,,moje życie nie jest interesujące. Kompletna nuda". Ale z biegiem czasu nie odpuszczali. Tak więc powiedziałam, że moja rodzina zajmuje się bankowością i ja im w tym pomagam. Mieszkałam w Europie przez jakiś czas, a teraz przeprowadziłam się do Stanów Zjednoczonych, bo tu mam lepiej zapewnioną przyszłość.

    A tak na prawdę cały czas wędruję z jednego kontynentu na drugi. Jak sobie mój ojciec, szef, zaplanuje.

    Nie męczę się. Nigdy nie śpię. Zawszę wyglądam idealnie. Nie mam podkrążonych oczu, nie będę potrzebować kremów na zmarszczki. Nikt z mojej rodziny nie potrzebuje okularów, ani tabletek na ból głowy.

    Jesteśmy potencjalnie idealni. A to wszystko przez pracę.

    Zostaliśmy stworzeni po to, by wyławiać dusze z umierającego ciała. Żeby ich ostatnie spojrzenie spoczeło na nas, jak na aniołów. Jak na osoby, które mają wziąć ich pod opiekę i zabrać z tego śmiercionośnego świata. Żeby udali się do lepszej krainy. I żebyśmy to MY powiedzieli wszystko, co chcą usłyszeć.
    Dlatego także mamy dodatkowe dary.

    Z czasem jednak zaczynasz myśleć: Czemu nie mogę mieć normalnego życia? I właśnie przez to jedno głupie pytanie tracisz wszystko. Słyszałam o osobach, które zaczęły rozmyślać nad swoim bytem, a później ślad po nich zaginął. Nikt ich nie widział, nikt o nich nie słyszał. A szef, mój kochany tatko, nie chce na ten temat nic powiedzieć.

    Ja się cieszę ze swej ,,posady". Świat ludzi jest przygnębiający, ciągle zataczają się bliżej śmierci (czyli mnie) żeby się tylko zabawić. A potem konsekwencje... nie do odwrócenia. Oczywiście są też plusy i minusy życia człowieka. Ale wolałabym nad plusami się nie zastanawiać.

    Kocham siebie taką, jaką jestem. Mam uczucia podobne jak oni. Chociaż właściwie ciężko to nazwać uczuciami, gdyż np. ,,miłość" czy ,,smutek" przychodzą nam totalnie ciężko. Owszem, okazujemy je kiedy jesteśmy wśród ludzi, ale tylko dlatego, że jesteśmy urodzonymi aktorami. Tylko nie myślcie sobie, że jesteśmy bezdusznymi posągami. Po pierwsze - mamy dusze, ale kompletnie inną niż ludzie. Po drugie - kiedy się śmiejemy, albo płaczemy to nie udajemy. No może czasem, kiedy wymaga tego sytuacja. Ale to nie zmienia faktu, że zazwyczaj jest to nieudawane wzruszenie emocjonalne.

    W moim ,,świecie" - jeżeli mogę tak nazwać, obowiązuje wiele zasad. Mamy wielką księgę kodeksu, którą każdy, powtarzam: KAŻDY kto narodzi się do tej pracy, musi ją przeczytać. Jest pra stara, ale dzięki prawdziwej magii zachowała swój idealny kształt. No oprócz smrodu- śmierdzi stęchlizną. Lecz żadne kartki nie są poobrywane, powyginane, zagięte ani nie wypadają.
Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłam, nie mogłam się doczekać kiedy tatko da mi ją do własnych rąk. Ale po pierwszej stronie, kiedy zerknęłam tylko na literki, wiedziałam że czytanie jej będzie męczarnią.

    Ale jakoś przetrwałam i jestem tu gdzie jestem. Dzisiaj mam wolne, więc nie zamierzam myśleć o pracy. Przede wszystkim dlatego, że nie wiadomo, czy kiedykolwiek nadejdzie znowu dzień wolny.

    Cholerna praca.

    Podskoczyłam nagle, wylewając trochę wody na podłode, kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi.

    Cholera, kto mógł przyjść o tak wczesnej porze? Wstałam zgrabnie z wanny i sięgnęłam po ręcznik. Zawinęłam się wokół ciała i na to jeszcze założyłam swój biały, puszysty szlafrok. Tak na wszelki wypadek, gdyby za drzwiami stał jakiś chłopak.

    Znowu dzwonek.

    Wrzasnęłam jakieś przekleństwo(często przeklinam, kiedy nie jestem w pracy) i z głośnymi krokami wyszłam z łazienki. Chciałam zajrzeć przez wizjer, ale po raz enty rozbrzmiał dzwonek.

    No kurwa.

- Myślałam, że nigdy nie otworzysz - powiedziała rozradowana Fisja, kiedy otworzyłam jej cała rozwścieczona - Oj, nie denerwuj się. Jeszcze zmarszczki Ci się pojawią - i bez słowa weszła do mojego domu, dawając mi całusa na przywitanie w policzek. Zamknęłam drzwi. Oglądnęłam się za nią, a ona powędrowała od razu w butach do salonu. Mam nadzieje że mi nie nabrudzi, bo nienawidzę sprzątać.

- Co Ty robisz o tak wczesnej porze? - zapytałam zirytowana.

- Jak wczesnej? Jest już 7.30 - usiadła wygodnie na fotelu, zakładając noge na nogę i zdejmując swoje czarne szpilki.

- JUŻ!? - wrzasnęłam siadając naprzeciwko niej - Jest dopiero 7.30!

- Dziewczyno, masz dzień wolny. Musisz od razu go wykorzystać. A poza tym - zmierzyła mnie wzrokiem i zaczęła ściągać drugiego buta - z tego co widzę to już dawno wstałaś.

    I to już byłby koniec gadki. Kiedy mierzy mnie wzrokiem, to tak jakby mówiła ,,weź się ze mną nie kłóć. Teraz ja żądze a Ty masz się mnie słuchać". Kiedyś zdawało mi się to śmieszne, w porównaniu z pozycjami w naszym życiu. Ale z biegiem czasu pokochałam i ją, i jej zachowanie księżniczki.

- Nasha, moja najdroższa... - kontynuowała zdejmując swój beżowy płaszcz i rzucając go na sofę obok - ... wiem że jest Ci ciężko w pracy, a wolne żadko kiedy Ci przyznają. Tak więc dzisiaj w nocy prawie nie spałam myśląc o Tobie i postanowiłam, że z samego rana ruszę dupę do Ciebie i cały dzień spędzimy razem - uniosłam brew, bo wiedziałam że to nie wszystko co chce mi powiedzieć.

- No dobra, dobra. Mam pewien problem... - zaczęła się bawić falbanką swojej krótkiej, czarnej sukienki - Pamiętasz Maxa? Tego co wywalili za bzykanie się z sekretarką z naszej szkoły?

    O taak. To była niezła historia.

- Zadzwonił do mnie wczoraj. Wiesz, że kiedyś przez pare dni byliśmy ze sobą i .. i tego... - zaczęła się plątać. O kurwa, mam nadzieje, że nie wrócili do siebie. Nienawidzę gnoja za to, że jest takim... chujem.

- Chce się spotkać. Dzisiaj. - zaznaczyła, a kiedy chciałam się wypowiedzieć to od razu mi przerwała - Spokojnie. Powiedziałam, że nie bo z Tobą spędzam cały dzień. I całą noc. I on wtedy się spytał gdzie będziemy. Ja mu na to, że na pewno wpadniemy do klubu.

- Dziewczyno! - nabuzowałam się i założyłam za ucho swoje mokre włosy ze zdenerwowania. To mój taki tik nerwowy - Na prawdę, nie przeszkadza mi to, że się z kimś jeszcze spotkamy. Ale kuźwa z takim frajerem? Pamiętasz co Ci zrobił? O mały włos się nie udusiłaś! I to przez niego!

- Nasha, kochanie. Wiem. Pół nocy mnie za to przepraszał. Powiedział, że był to jego pierwszy raz... No wiesz... Seks z siatką na głowie. Chciał spróbować. I nie wiedział, że to aż tak niebezpieczne - prychnęłam.

- Nie no kurwa, wcale tego nie wiedział. Wiesz co? Może niech wskoczy pod jadący pociąg. Bo pewnie nie wie, że to także jest niebezpieczne.

- Natasha skończ! - wrzasnęła - Dobra. Wiem, że jest gburem. I idiotą. Ale może się zmienił? A nawet jeśli nie, to chciałabym móc go zobaczyć. Nie widziałam go z rok, po tym jak się wyprowadził. Chciałabym odnowić znajomość. Ale nie martw się, nic z tego nie będzie. Nie będę się z nim widywała.

- Dobra. Jak chcesz. Twoje życie i Ty sama sobie go niszczysz. Tylko żeby potem nie było płaczu, bo jak sytuacja się powtórzy to wierz mi... Zabije skurwiela - uśmiechnęła się po czym na mnie spojrzała znowu z lekkim niepokojem - Co jeszcze chcesz mi powiedzieć?

- Emm... No bo on, jak się dowiedział, że przyjdziemy w dwójkę, to zabierze też swojego kolege. Ma na imię... Teylor. Czy jakoś tak. I chciałabym, żebyś była dla nich miła. No znaczy się... żebyś trochę z nimi wytrzymała. Nie zabiła, nie bluzgała i nie mierzyła wzrokiem. Max i tak się martwił, że go postrzelisz w klubie.

- I niech się martwi dalej.

- Obiecujesz?

- Że go postrzele?- uniosłam brew.

- Nie! Że będziesz miła.

- Ale...

- OBIECUJESZ?

- Ta, ale tylko przez jakiś czas - wstała z radością i rzuciła mi się na szyję.

- Kocham Cię!

     Będę miła przez jakiś czas, aż w końcu wyjmę swój nóż i go zadźgam. Bo przecież nie będę wchodziła z bronią do klubu...



***

- Ale zajebiście wyglądasz! - powiedziała z zadowoleniem Fisja, kiedy wyszłam z łazienki.

    Ubrałam także czarną sukienkę. Była powiewna z niezłym dekoltem w stylu białej sukienki Marlin Monroe. Moja dosyć ciemna karnacja ładnie prezentowała się z moimi jasnymi oczami, które podkreśliłam czarną kredką i tuszem do rzęs. Włosy upiełam tak, że czarne fale opadały mi na ramię i dekolt. Do tego ubrałam czarne szpilki do kostki ze złotym łańcuszkiem.

- Dzięki - odpowiedziałam beznamiętnie nadal wkurzona poprzednią informacją.

- Będziesz długo na mnie zła?- zapytała z żalem.

- Całkiem możliwe.

- A co Ty na to, żeby Twoją złość zamienić na latte w naszej ulubionej kawiarni? - mimo woli uśmiechnęłam się a ona złapała swój płaszcz i zaczęła się ubierać- zbieraj się, ubierz swój długi, biały płaszcz - przerwała na chwilę przyglądając mi się - Czemu Ty zawsze jesteś taka ładna?

    Bo jestem śmiercią, kochana.

- Bo jestem piękna, kochana - odpowiedziałam z uśmiechem i poszłam do szafy po płaszcz.




POCZĄTEK ZAKAZANEJ HISTORII

    Pamiętam, jak tamtego dnia poszłam z przyjaciółką na latte. Pamiętam, jak tamtego dnia wszystko działo się... za szybko i za szczęśliwie. A jednakże wszystko co było szczęśliwe, miało także drugą stronę. Stronę mroczną, zakazaną i było tam wiele nieszczęść. Szczerze? Nie żałuję swojego wyboru. Nie żałuję niczego, co miało związek z moim krótkim ale wielkim szczęściem. Ale zapamiętajcie. Moneta ma dwie strony. Los ma dwie strony. Kiedy pojawi się zło, szukaj dobra. Jeśli pojawi się dobro... Lepiej uciekaj.


__________________________________________________________

Siema siema. Jak się podoba? ;>
Im więcej komentarzy, tym szybciej będzie wklejane :)
Czytasz = komentujesz
 

środa, 20 marca 2013

Serce śmierci 1

 
 
 
SZKOŁA

- No a nie możesz zrobić sobie w ten weekend nawet dnia wolnego? - zapytała Fisja.

      Nie zrozumcie mnie źle: Ja ją kocham, ale mam ochotę ją zabić. W szczególnie w takich momentach, jak ten. Na prawdę mam ochotę wybrać się z moją najlepszą przyjaciółką do klubu rozerwać trochę swoje ciało, upić się do nieprzytomności, zapomnieć o problemach i mieć milion numerów kontaktowych do obcych mi chłopaków, ale... Życie nie obdarowało mnie takimi możliwościami spędzania czasu wolnego. Ba, ja nawet go nie mam. Muszę po szkole zasuwać do pracy, w weekend zasuwać do pracy, w święta zasuwać do pracy, w dzień i w nocy zasuwać do pracy. A wszystko dlatego, że muszę podtrzymać tradycję rodziny.

- Serio, Fisja, nie mogę. Na prawdę bym chciała. Ale wiesz, że nie mogę.

- Gówno prawda! Wszystko można - warknęła na mnie - odkąd Cię znam, ciągle masz w głowie tylko ,,praca, praca, praca". A gdzie masz czas na sen? Czy Ty w ogóle sypiasz? Gdzie masz czas na zabawę? Dziewczyno! Masz 20 lat, racja?! - pokiwałam głową - A z tego co wiem, masz straszne zaległości z imprezami. Ba, przede wszystkim z mężczyznami. Chcesz skończyć jak jakaś starucha która w bujanym fotelu ogląda milionowy odcinek mody na sukces? - spojrzała na mnie surowo.

       Niech mi wierzy, nie skończę tak ...

- OCZYWIŚCIE ŻE TAK NIE SKOŃCZYSZ. - dodała po chwili - Bo nawet z balkonikiem będziesz chodziła do pracy! - wzięła mocny wdech - Dobra, miałaś 5miesięcy temu jeden dzień wolnego. Dziewczyno! Ty się wykończysz psychicznie i fizycznie! - wrzasnęła jeszcze raz i nagle cała szkoła zaczęła nam się przyglądać na korytarzu - Dzisiaj sobie pracuj, jak chcesz. Ale jak nie będziesz jutro na imprezie to wierz mi, skopie Cię na kwaśne jabłko.

       Zachciało mi się śmiać, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Dobra, ma rację. Ale to nie zależy ode mnie. To nie moja wina, że ludzie są idiotami i muszę zajmować się nimi kiedy źle skończą. Gdyby uważali trochę na siebie, to bym miała o wiele więcej czasu wolnego. Gdybym się zaś nimi nie zajęła... Skończyło by się baardzo źle.
       Ale w końcu każdemu należy się dzień wolnego. Nawet mnie.

      Wyjełam telefon z kieszeni i zaczęłam pisać tacie SMS.

Tatku, muszę mieć koniecznie jutro wolne. Mam drobne kłopoty. Niech Dina mnie zastąpi. Twoja kochana Natasha.

WYŚLIJ.
    I serce naglę zaczęło mi walić jak młotem. FUCK. On mnie zabiję.
    Dzwonek komórki. Sprawdzam i zamieram ...
    Tatko...
- Tak tato? ... No ale... Poradzę... Nadrobię... Kiedy będzie chciała... Dziś? Tak... Ale... No dobra... Na prawdę, nie trzeba... Poradzę sobie, na prawdę... TATO! NIE PRZYSYŁAJ NIKOGO!... Dobra... Do zobaczenia... No zaraz będę. - I się rozłączył.

- I co? - podskoczyła do mnie Fisja z niepewnym uśmiechem.

- Będę miała przekichane. Ale mam jutro wolne - zmusiłam się do sztucznego uśmiechu.

- I WIDZISZ?! - objęła mnie z radością - Nie było aż takiego kłopotu!

Ta, gdyby wiedziała...

***



PRACA



    Idę pewnie po bagnistym terenie. Dookoła ciemno i mglisto. Tylko księżyc w pełni rozświetla mi drogę.

- DORIAN MAKTUS! GDZIE JESTEŚ?! - krzyczę już wkurzona.

- Oj, oj, mała. Nie krzycz tak bo jeszcze głos stracisz - wyszedł zza drzewa naprzeciw mnie i uśmiecha się drwiąco - A jeszcze nie słyszałem go w swoim łóżku - uniósł brew najwyraźniej rozbawiony. Zmierzyłam go wzrokiem.

    Owszem, jest przystojny. Jest nieco starszy ode mnie, ma zawsze lekki zarost, zmierzwione, gęste, króczoczarne włosy i ciemne oczy. Ubiera się zazwyczaj w różne koszule białe, lub czarne i ZAWSZE ma rozpiętych pare guzików pokazując zarys jego umięśnionej klaty. Się nie dziwię, że ma co noc inną. Sama bym wskoczyła do jego łóżka, gdyby nie fakt, że jest takim ... dupkiem.

- Dawaj mi spis - nakazałam mu ignorując go.

- Oj, oj. Mała. Zabierasz się od razu do rzeczy... - oblizuje wargę i aż nie mogę się powstrzymać od zerknięcia na jego pełne, zmysłowe usta - I to bardzo lubię. Jeśli wiesz co mam na myśli - przygryzł wargę. Cholera. Niech on się opanuje, bo za długo tego nie zniosę. Odkrząknęłam zakrywając pięśnią usta i spojrzałam na jego oczy. Cholera. Tam też nie mogę patrzeć.
   Ale niestety muszę...

- Daj mi ten cholerny spis - mówię półgłosem.

- Kocie, wiem że tego chcesz. I sama wiesz czego chcesz - zaczął iść powoli w moim kierunku - Czy nie możemy zrobić sobie parę chwil przerwy od pracy? - spojrzał się za siebie i potem przeniósł wzrok na mnie, ilustrując dokładnie - Na przykład przy tym drzewie? - Stanął naprzeciw mnie i tylko centymetry dzieliły nasze usta. Poczułam, jak jego ręka spoczywa na moich plecach, zjeżdżając coraz niżej, niżej, ... o rany. Jaki on ma hipnotyzujący dotyk... Zaraz, zaraz. Nie mogę, nie mogę... Jego dłoń zacisnęła mi się na pośladku.
    O nie!
    Wyjęłam jednym zwinnym ruchem z rękawa nóż i przyłożyłam mu do gardła.

- Spis - mówię pewnie, zdziwiona własnym głosem.

- Hola, hola tygrysie! - podniósł ręce w geście poddania - Już Ci daję! - zaczął się wycofywać - Nie musisz od razu mnie atakować!

     Co za cienias. Wyjmuje zwiniętą kartkę papieru z tylnej kieszeni i mi ją wręcza.

- Po pierwsze - mówię - następnym razem dawaj mi od razu spis, a nie robisz sobie jakiś cyrk. Po drugie- schowałam nóż znowu do tajnej kieszonki w rękawie - Następnym razem wybierz bardziej romantycznie i cywilizowane miejsce na załatwianie prac, a po trzecie - uśmiechnęłam się do niego z czułością - jesteś prawdziwą męską... ciotą.

***



       Dobra, na dziś ostatnie zadanie. Całą noc miałam robotę, kochany tatko. Zrobił mi mega długą listę, na którym nie miałam czasu nawet sekundę, aby złapać dech. A za godzinę wybije 6.00. Ostatni na liście jest Johnny Gardon. Szkolny footbolista, który zasłynął ze sterydów i ćpania. Gratulacje rozumu, mój drogi kolego z klasy. Gdyby nie fakt, że jestem w tej branży od długiego czasu, to ten fakt by mnie zasmucił. Ale poznałam już głupotę ludzką i nie czuję się winna tego, co zaraz zrobię. Poza tym muszę liczyć się z konsekwencjami mojego niewykonanego zadania.

      Wchodzę do garażu w jego domu. Oczywiście mieszka jeszcze u rodziców, ale ich większość czasu nie ma w domu. Ciągle robi domówki, jak jakiś nastolatek. Ćpanie i jaranie odbywa się w jego garażu. Hehe. Po co mu garaż, jeżeli parkuje ciągle na podjeździe? - myślę sobie.

      Oczywiście garaż zamknięty, więc aby nie robić demolki, wchodzę przez frontowe drzwi. Łapię delikatnie za klamkę i się przede mną otwierają. Co za dupek. Ma w domu tonę narkotyków, a nie zamyka za sobą drzwi. Wchodzę po cichu i kieruję się do jadalni, gdzie jest wejście do garażu. Nawet ładnie dom ma urządzony, jak na takiego imprezowicza, który co miesiąc robi u siebie domówki. Wszystko jest nowe, ani grama kurzu, i wali na kilometr czystością. W jadalni przy dębowym stole znajdują się idealnie przysunięte krzesła. Na żółtych ścianach wiszą malowidła jego mamy. Kolorowe kwiaty w doniczkach są niemalże wszędzie. Przewróciłam oczami. Nie lubię kwiatów. Z kwiatami jest tak jak z ludźmi. Kiedy się o nie nie dba, więdną i umierają. Kiedy już są stare, więdną i umierają. Tylko że ludzie są na tyle głupi, żeby sami rujnowali sobie życie. Co mają zrobić dziś, zrobią jutro. A jutro zawsze będzie jutrem. Nie liczą się z tym, że czasu kiedyś zabraknie. A do tego skracają sobie czas paląc, pijąc, ćpając, jeść niezdrową żywność albo prowadzić tryb życia ekstremalny - jakieś bange, a tu nagle lina się urwie. Kąpiel w rzece lub w jeziorze - zaplącze się coś w nodze i nagle plum - jest się pod wodą. Nawet głupie niedopilnowanie gazu grozi śmiercią.

      Otworzyłam po cichu drzwi. Lekko zaskrzypiały, ku mojemu zdziwieniu, ale wcale się tym nie przejęłam. Wiem dobrze, że on teraz nic nie usłyszy bo ma na słuchawkach puszczoną głośno muzykę. Jak zawsze z resztą. Zatrzymałam się na chwilę i poprawiłam włosy. Muszę jakoś ładnie zaprezentować się, kiedy mnie zobaczy. W szczególności, że niezbyt dobrze wyglądam po całej nocce pracy niewykąpana. Przegryzłam wargę kiedy zastanawiałam się co mu powiedzieć. ,, Cześć. Miło Cię widzieć"? czy bardziej ,, Witaj, jak się masz"? Jedno i drugie idiotyczne. W szczególności w takich okolicznościach.

     Zeszłam po cichu po schodach i znowu stanęłam.

     W garażu było dużo półek, na których znajdowały sie pełne pudła. Obok nich, po lewej stronie leżała duża skrzynia do narzędzi, a po prawej zaś siedział on przy biurku, z zapaloną lampką i robił właśnie kreski koksu.

      Miał potargane blond włosy i był strasznie blady jak na niego. Miał na sobie tylko szare spodnie dresowe. I faktycznie słuchał muzyki.

      Zaczęłam bliżej niego podchodzić, ale ostatecznie zatrzymałam się parę kroków od niego.

      Muzyka się skończyła, zdjął słuchawki i wstał. Zaczął szukać czegoś po kieszeniach, najwidoczniej jakieś rurki. Jego poszukiwania stały się bezowocne więc nagle się odwrócił.

       I nagle wpadł na biurko, kiedy zobaczył mnie.

       Dzięki, myślę sobie, aż tak źle wyglądam?

- Co Ty do cholery tu robisz?! - wrzasnął na mnie, kiedy zdołał zaczerpnąć tchu.

- Mam sprawę do wykonania - uśmiechnęłam się przepraszająco.

- U mnie w domu?! - wrzasnął - Jakim kurwa prawem weszłas do mojego domu?!

- Mówiłam. Mam sprawę do wykonania - odpowiedziałam i zrobiłam parę kroków w jego kierunku. On wyprostował się poważny.

- To znaczy? - zaczęłam się przybliżać, ale on powstrzymał mnie ręką - Nie zbliżaj się.

- Johnny, muszę wywiązać się z zadania.

- Jakiego zadania ? - spiorunował mnie wzrokiem.

- Odpowiem Ci na pytanie, o ile dasz mi siebie dotknąć - uśmiechnęłam się uwodzicielsko i przygryzłam wargę. O tak, zawsze to na chłopaków działa.

    Zrobił zdziwioną minę, jednakże szybko uśmiechnął się do mnie figlarnie.

- Jak kobieta prosi, to się nie odmawia - powiedział, szczerząc się. O diabli, co za dupek. Mimo tego mój wyraz twarzy się nie zmienił i zaczęłam podchodzić bliżej lustrując jego ciało. No muszę przyznać, że sterydy robią swoje.

     Podeszłam do niego i przejechałam wierzchem dłoni po jego umięśnionym brzuchu. Moja praca przynajmniej ma jakieś zalety. Uśmiechnął się od ucha do ucha a ja się nagle cofnęłam i przybrałam wyraz obojętności. Uniósł brew.

- Pytaj - nakazałam krzyżując ręce na piersi.

- Co?

- Miałam Cię dotknąć, wykonałam zadanie, a teraz pytaj co chcesz wiedzieć, inaczej spóźnie się. Mam napięty dziś grafik. Więc się streszczaj - otworzył szeroko buzię, po czym znowu się wyprostował i odchrząknął.

- Co to ma znaczyć?

- Ale co? - uniosłam także brew - Aaaa. To? Dotknięcie? A to jest moja praca. Dotykanie ludzi jest moją pracą. I jesteś moim ostatnim dzisiejszym klientem. Mam dziś wolne, ale nie wolne od życia. Więc powtarzam: streszczaj się.

- Ale co? Jak to? - zdziwił się.

- No bo patrz... Moja rodzina jest od wieków, ba... od tysiącleci w jednej ... firmie. Dotykają ludzi, aby dać im spokój. No właściwie w zależności od charakteru człowieka, od jego czynów...

- Co? O czym Ty bredzisz? Po kiego mnie dotykałaś? Jesteś... dziwna - skrzywił się.

- Nie dziwna. Jestem po prostu Śmiercią - uśmiechnęłam się do niego czule i przekrzywiłam głowę - Kosiarzem, oczywiście bez kosy i czarnej szaty - zaśmiałam się krótko - A no i bym prawie zapomniała. A Ty za to leżysz martwy na biurku i nawet nie zauważyłeś, że umarłeś. I kto tu jest dziwny? - zaśmiałam się.

______________________________________
No i jak wam się podoba? :)
Mam zapisane o wiele więcej ALE czekam na wasze komentarze :)
Czytasz? To komentujesz :)
Wszelkie uwagi mile widziane.